Marrakesz


Witam wszystkich podróżników na naszej wyprawie! Jak pamiętacie, zaczęliśmy od błękitnej Essouiry, następnie szlak zaprowadził nas w głąb kraju aż do najbardziej wysuniętego na wschód skrawka Maroka, do żółto-czerwonej pustyni Erg-Chebbi, skąd „otrzepawszy" się z piasku wyruszyliśmy na północ aż do Moulay Idris i Szawszawan. Gdzie tym razem podążymy? Jedziemy na zachodnie wybrzeże. Zobaczmy czy to, co do tej pory widzieliśmy (a uwierzcie mi, było warte zobaczenia!), zostanie „przyćmione przez wielkie metropolie: Casablancę i Marrakesz. Ruszamy!

.....
.....

Vamos! A w zasadzie: Allons! W końcu królującym tu językiem jest francuski 😉. Skoro o tym zaczęłam, to może kilka praktycznych porad lingwistycznych. Jeżeli udajemy się w głąb kraju, poza utarte szlaki, poza wielkie metropolie, i chcemy zobaczyć prawdziwe, „niezmoderowane" na potrzeby turystów Maroko, musicie być przygotowani na język migowy.

.....
.....

Angielski nie przyda się na nic - przypominam, że mówię tu o bezdrożach Maroka, nie o szlakach turystycznych. Z francuskim jest trochę lepiej, ale tylko w miasteczkach. Przekraczając granicę cywilizacji przekraczamy barierę językową. I tutaj jak nic poradził sobie język migowy 😄.

.....
.....
Wczesnym popołudniem wyruszyliśmy z błękitnego Szawszawan na zachód, w kierunku Kenitry. Przed nami ponad 300 kilometrów i wydawać by się mogło, że pod wieczór będziemy już na miejscu. Jednak czas, który Google maps pokazuje na europejskich drogach, nijak ma się do dróg marokańskich. Na miejsce przyjeżdżamy po około pięciu godzinach. Planując podróż ostrożnie podchodźcie do rozplanowania czasu przemieszczania się z miejsca na miejsce.
.....
.....

Północno - zachodnie wybrzeże Maroka

.....

Tym razem mieliśmy wybrany na nocleg apartament w centrum osiedla wypoczynkowego marokańskich rodzin - Sidi Bouqnadel. Miejsce przytulne, acz odbiegające od naszych dotychczasowych noclegów. Zdecydowanie: nowoczesność w wydaniu apartamentów urządzonych na modłę europejską nijak miała się do noclegów w pięknych riadach czy darach. Polecam te ostatnie, gdzie można poczuć atmosferę inności, oryginalności, zgrania z miejscową architekturą i marokańskim klimatem.

.....
.....
To, czego brakowało nam w zakwaterowaniu, zostało zrekompensowane przez naturę. Innymi słowy wytwory ludzkiej ręki i wyobraźni przyćmiła przyroda. Późnym rankiem udaliśmy się na jedną z najwspanialszych plaż: ogromną, szeroką, piaszczystą. To Plage de Nations w Sidi Bouqnadel na południe od Kenitry. Plaże na wybrzeżu zachodnim są naprawdę przepiękne. Niestety nie mogę wypowiedzieć się na temat plaż na północy, nad Morzem Śródziemnym, ponieważ tej destynacji nie było w planach naszej podróży. Porównania brak, niemniej jednak zachwyt nad szerokimi wybrzeżami obmywanymi wodami Oceanu Atlantyckiego pozostał. Dzieciaki odpoczęły, my również. Po drodze zamierzaliśmy wpaść i pozwiedzać Casablancę.
.....
.....
„Urocze", ale czasami „diabelskie" podróżowanie z dzieciakami ma się do planowania tak, że w zasadzie dużo planujesz pod modłę świętego spokoju, a więc nakreślasz wyprawę pod kątem dzieciaków 😉. Po całym roku ciężkiej pracy zasługujemy na wypoczynek: i rodzice, i dzieci. Niekiedy na ostatnią chwilę zmieniamy naszą trasę i odwiedzane miejsca pod kątem zainteresowania dzieci. I właśnie wtedy, już w Maroku, narodził się pomysł zobaczenia olbrzymiego, jednego z największych na świecie, akwarium cylindrycznego. Jak wyglądało to w rzeczywistości?
.....
.....

Casablanca

.....

Jazda przez centrum Casablanki trochę nas rozczarowała. W głowie miałam sceny z filmu z Humphrey Bogartem oraz Ingrid Bergman. Czarno-białe migawki sentymentalnej filmowej podróży nie znalazły odzwierciedlenia w kolorowych, tłocznych i głośnych ujęciach rzeczywistości.

Casablanca jest olbrzymią metropolią, zdecydowanie bliżej jej do Europy niż Afryki. Drapacze chmur, majestatyczne budynki, nowoczesne centra handlowe, to właśnie jest Casablanca. Tutaj poczujemy smak luksusu. Jeżeli chcecie udać się na zakupy zaopatrzcie się w większą ilość gotówki, bo ceny nie są niskie, ale też odzwierciedlają jakość wyrobów. Nasze akwarium cylindryczne umiejscowione było w jednym z takich centrów handlowych. I ciekawostka: żeby wejść do sklepu trzeba było przejść przez bramki - jak na lotnisku, włącznie ze skanowaniem torebek i plecaków!

.....
.....
Niestety czułam się rozczarowana… Broń Boże nie sklepem, gdzie można było się zaopatrzyć w cudowne marokańskie, luksusowe wyroby, ale bardziej atmosferą. Nie po to przejechałam prawie całe Maroko, by na końcu poczuć się jak w europejskiej metropolii. Akwarium również nas nie zachwyciło, zdecydowanie wyglądało mniej spektakularnie niż na zdjęciach, które można znaleźć na internecie. Do tego duża kolejka, nerwowe czekanie, pilnowanie najmłodszego gagatka, żeby nie zniknął nam w tłumie. No nieeeeee….. To zdecydowanie nie moje klimaty.
.....
.....

Rozczarowanie - czyli uosobiona część mnie - rozpoczęło wędrówkę przez moje oczy, które układały kalejdoskopowe wachlarze z witryn sklepowych, dalej przez uszy, na które targnęła się nowoczesna sklepowa muzyka i na końcu serce, które zostało ugodzone wielkim bożonarodzeniowym drzewkiem stojącym w centralnej części sklepu. To mogliśmy zobaczyć tylko w nowoczesnych miastach pełnych turystów z Europy. Marokańczycy nie celebrują chrześcijańskich świąt ani symboli. Dlatego zobaczenie choinki ozdobionej kolorowymi bombkami, kokardami i leżącymi u jej stóp prezentami, było po prostu sztuczne. Basta, jedziemy dalej!

.....
.....

Zrezygnowaliśmy ze zwiedzania Casablanki i poczułam nieodpartą ochotę zastąpienia jej czymś innym, ale jednocześnie nieoczywistym. Mój palec powędrował po ekranie telefonu, gdzie wyświetliło się google maps. Ha! Mam! Pojedziemy piękną drogą wzdłuż wybrzeża, a po drodze zatrzymamy się w jakimś ładnym, malutkim miasteczku. I faktycznie znaleźliśmy śliczną miejscowość Loualidia, położoną nad samym brzegiem morza. I muszę powiedzieć, że była tam jedna z najpiękniejszych plaż jakie widziałam. I pewnie poleciłabym Wam z czystym sercem, gdyby nie ceny, jakie tam panują. Zdecydowanie było to najdroższe miejsce w jakim jedliśmy obiad.

.....
.....

Marrakesz 

.....
Do bram miasta dotarliśmy wieczorem, słońce już prawie zaszło… Nie miałam pojęcia jak olbrzymi jest Marrakesz. Mapa Google prowadziła nas do samego centrum medyny, do riadu, gdzie mieliśmy zarezerwowany nocleg. I tu zderzenie z rzeczywistością: wjazd do starej części miasta jest niemożliwy. Tym razem google zawiodło: wskazywało dojazd samochodem, gdzie w rzeczywistości medina dostępna jest tylko piechurom i motocyklistom. Marrakesz to nie to samo, co Meknes, gdzie bez problemu dotarliśmy samochodem aż pod Bramę Mansura. Z trudem staraliśmy się przecisnąć wąskimi uliczkami pełnymi małych sklepików i marokańskich rodzin targujących się głośno. Wiedzieliśmy od właściciela riadu, że nie powinniśmy z nikim rozmawiać ani pytać o drogę. Mieszkańcy Marrakeszu znani są z naciągania turystów i pobierania „opłat" za każdą pomoc typu wskazanie drogi.
.....
.....
Wjechaliśmy w głąb mediny na tyle daleko, że trudno nam było zawrócić w wąskich uliczkach starego centrum. W końcu udało się i odnaleźliśmy nasz parking. Parking to dużo powiedziane. Hahahaha! Był to niewielkich rozmiarów plac wciśnięty pomiędzy stare domy mediny. W zasadzie to dziwię się, że tam trafiliśmy. Z perspektywy czasu myślę, że mieliśmy kupę szczęścia i chyba ktoś nad nami czuwał 😉. Cena za parking była powalająca, ale cóż, podczas podróży zdarzają się takie kosztowne „zaskoczenia" i trzeba być przygotowanym na wszystkie psikusy losu podróżnika.
.....
.....

Medina i Plac Dżemaa el-Fna 

.....
.....
Słońce już zaszło. Właściciel riadu wysłał nam do pomocy z bagażami swojego pracownika. I całe szczęście, bo dojście do hotelu w nocy, przedzierając się ciemnymi uliczkami mediny, do przyjemnych raczej nie należy. To właśnie tam, po raz pierwszy odczułam niepokój. Przejechawszy całe Maroko zawsze czuliśmy się bezpiecznie, nie mieliśmy żadnych nieprzyjemnych incydentów, a Marokańczycy byli przyjaźnie nastawieni i pomocni. Marrakesz okazał się odmiennym od tego, co do tej pory widzieliśmy i zwiedziliśmy. Idąc pogrążonymi w mroku starymi uliczkami mediny, czujesz wzrost adrenaliny, wyostrzają Ci się zmysł słuchu i wzroku, i ostrożnie przedzierasz się przez nieznane ciemne zaułki. Jesteś jak jastrząb, który musi zadbać o bezpieczeństwo swoje i dzieci …
.....
.....
Riad okazał się cudowny - było to chyba wynagrodzenie za trudy dotarcia do niego. Krótka pogawędka z pracownikiem hotelu i uderzamy na miasto!
Pobyt w Marrakeszu to nasze dwa ostatnie dni dzikiej podróży po Maroku. Przedzieranie się wąskimi uliczkami mediny do łatwych nie należy, pełno tutaj odnóg, jedna droga rozdziela się na kilka, kolejna na następne, i czujesz się jak w labiryncie albo sieci pająka. I albo możesz spuścić głowę i pozostać w riadzie, napić się dobrej herbaty i odpocząć, albo możesz stać się Indianą Jonesem! Nocą, w ciemnym, nieznanym mieście wypatrujesz niebezpieczeństw, skanujesz okolicę swoim wzrokiem, a twoje wszystkie zmysły wyostrzają się w poszukiwaniu skarbów.
.....
.....
Koniecznie chcieliśmy zobaczyć plac Dżemaa el-Fna w dzień, kiedy to ogrzewany jest ciepłym, pomarańczowym światłem dopołudniowego słońca oraz w nocy - spowitego ciemnością rozproszoną mnogością kolorowych lamp ze straganów. Czy było warto? Oczywiście! Zobaczyć plac nocą to niesamowite uczucie. Oczywiście nieporównywalne do miliarda gwiazd na czarnym niebie na pustyni Erg-Chebbi. Każde z tych doznań było inne i każde warte zmysłowego dotknięcia.
.....
.....

Medina „jaśnieje" wieczorem, wraz z zachodzącym słońcem… Rozkwita jak kwiat paproci i tylko od Ciebie zależy, czy go odnajdziesz czy pozostanie ukryty przed Twoim wzrokiem w bezmiarze czasu.

.....
.....

A na uliczkach i placu gwar, targowanie się, wystawianie kolorowych dywanów, pakowanie do torebek pachnących przypraw, miarowe uderzanie dłuta o drewno i rzeźbienie pięknych ażurowych drzwi, głośny śmiech dzieciaków goniących się pomiędzy straganami, kolorowe owoce i warzywa. Jednym słowem ogromny plac, wypełniony wszelkiego rodzaju i maści kramami. Patrząc na plac z góry ma się wrażenie, że płonie swoim życiem.

.....
.....

Zjadamy całkiem dobrą kolację, kupujemy pyszne miejscowe specjały od Marokańczyka (oczywiście nie obyło się bez negocjacji) i wracamy do naszego riadu. Jest już po dobrze po dwunastej, a przecież to pierwsza godzina Nowego Roku, bo właśnie…. minęła sylwestrowa północ…

W końcu mogliśmy położyć zmęczone głowy i odpocząć. Na drugi dzień czekało na nas tyle atrakcji…

.....
.....

Jardin Majorelle & Musée Yves Saint Laurent

.....
Byliśmy już zmęczeni po podróży. Uwaga! Przejechaliśmy 3000km i było warto! Na ostatni dzień wybraliśmy ogrody Jardin Majorelle. To jedno z najczęściej odwiedzanych miejsc w Marrakeszu. Myślę, że najpiękniej o nich jest opowiedzieć obrazami, stąd tyle zdjęć „pstrykniętych" właśnie w tych ogrodach.
.....
.....

Twórcą tej zielonej oazy był francuski malarz Jacques Majorelle, który do Afryki wyjechał w celach zdrowotnych. Ukochał sobie czarny ląd tak bardzo, że postanowił tu zamieszkać. Majorelle był zafascynowany Marokiem - jego pięknem, kolorami oraz mieszkańcami, którzy pompowali życie w gęstą sieć uliczek Marrakeszu. Malarz uozdabiał dom miejscową sztuką; do ogrodów z kolei przywoził rośliny z najodleglejszych swoich podróży. Przechadzając się po dzisiejszych ogrodach nie będziecie mogli uwierzyć w istnienie niebywałych roślin, niektóre okazy kaktusów mają pewnie kilkadziesiąt lat.

.....
.....
Majorelle urządzając dom i ogród nie tylko oddał hołd sztuce marokańskiej, a jego zapał w urządzaniu domu na modłę i styl mauretański nie skończył się na zakupieniu kilku kolorowych ozdób do domu. Artystyczna myśl malarza wybiegła o wiele dalej: po co kupować niebieskie donice skoro można pomalować na niebiesko cały dom! Odważnie, ale czyż nie jest to kolor idealny dla tego miejsca?
.....
.....
Po śmierci malarza dom trafił w ręce niesamowitego projektanta mody: Yves Saint Laurant'a. Jego pasja do otaczania się pięknem „zionie" z każdego zakamarka ogrodów. Nie sposób oddać słowami ich piękna. Soczysta zieleń drzewek odcinająca się od intensywnego koloru owoców pomarańczy; jasnozielone kaktusy ogromnych rozmiarów strzelające wysokością aż do błękitnego nieba; smukłe budynki w kolorze indygo. Architektoniczna gratka i niesamowity spektakl dla naszych zmysłów. Ochłoda, wspaniałe rośliny i fontanny.
.....
.....
Ogrody są zieloną enklawą w sercu stolicy. Temperatura jest tam niższa o dobrych kilka stopni w porównaniu do reszty miasta. Szukając wytchnienia w upalne dni warto tutaj zajrzeć, pospacerować i „posłuchać" ciszy przerywanej jedynie szumem fontann.
.....
.....
Oczywiście jest to jedno z najczęściej odwiedzanych miejsc przez turystów; nie powiem Wam, czy ciszę ogrodów Majorelle odnajdziecie w środku sezonu turystycznego, ale piękno na pewno. My odwiedziliśmy Maroko na przełomie grudnia i stycznia, co okazało się doskonałym terminem do zwiedzania Północnej Afryki: nie ma upałów, a i mieszkańcy są przyjaźniej nastawieni do globtroterów wędrujących poza utartym sezonem turystycznym.
.....
.....
Wracając do ogrodów… Nie tylko one są warte odwiedzenia. Po śmierci projektanta powstało tu muzeum dedykowane jego twórczości.
.....
.....
Nasze dzieciaki miały frajdę biegając po wąskich ścieżkach wciśniętych między kaktusy, fontanny i drzewka pomarańczowe. A my odpoczęliśmy....
.....
.....

„Marrakesz nauczył mnie kolorów. Przed nim wszystko było czarne". Ives Saint Laurent

.....
.....
Maroko było wielką miłością projektanta. Od teraz jest również moją miłością. To kraj, który warto zobaczyć. Zobaczyć po swojemu, bez pośpiechu, wdychając czerwony pył pustyni….
.....
.....

By accepting you will be accessing a service provided by a third-party external to https://www.followmyflow.com.pl/